Wywiad z Katarzyną Witkowską dla „Kosą po patelni”:
Kasię poznałem jakiś czas temu, przy okazji sytuacji całkiem blogowej. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że ta kobieta ma tyle zainteresowań i pasji. Swoją energią mogła by obdzielić kilku ludzi. Skacze ze spadochronem, wspina się, łazi po jaskiniach, lata balonami, pomaga dzieciom w Nepalu, prowadzi blog i pewnie jeszcze kilka innych rzeczy, o których nie wiem, bo stale odkrywam u niej coś nowego. To czysta energia. Jak znajduje na to w sobie siłę? Jak godzi ze sobą normalne życie i pasje? Co jeszcze ją kręci? Ja sobie stale, odkąd ją poznałem, zadaję te pytania, a dzisiaj spróbujemy odpowiedzi na część z nich z Kasi wyciągnąć.
Zapraszam na rozmowę z Kasią Witkowską:
Proszę powiedz, że już jako dziewczynka zaliczałaś wszystkie drzewa w okolicy 🙂 Jak to się zaczęło?
- To prawda, że drzewa i płoty zawsze mnie fascynowały, ale lubiłam też zabawy lalkami i chyba nic w moim dzieciństwie nie zapowiadało późniejszych zainteresowań. Moja przyjaciółka z podstawówki twierdzi wprawdzie, że już w szkole mówiłam o spadochronach i tym, że chciałabym skakać, ale ja tego szczerze mówiąc nie pamiętam. Takie świadome myśli o skakaniu pamiętam dopiero z czasów liceum. Jednak do dnia dzisiejszego nie mam pojęcia skąd to się u mnie wzięło.
Obecnie sporą część Twojego życia zajmują skoki spadochronowe. To nie tylko praca, ale i pasja?
- Skoki spadochronowe to przede wszystkim pasja. Nie znam chyba nikogo, dla kogo ta praca nie byłaby pasją. Nie bardzo nawet umiem sobie taką sytuacje wyobrazić. Aby zostać skoczkiem spadochronowym trzeba nie tylko mieć określony zespół cech osobowościowych, ale także sporą determinację, naprawdę trzeba bardzo tego chcieć… Nie jest to tanie hobby i aby zacząć na skokach w jakikolwiek sposób zarabiać trzeba najpierw naprawdę sporo pieniędzy wydać. Ta pasja w nas jest bardzo silna, myślę, że ludziom spoza środowiska może się wydawać wręcz uzależnieniem. Chyba coś w tym jest, bo jeśli ktoś z nas bardzo chce skakać, to nie znam takich sił, które by go powstrzymały.
Uczysz też ludzi jak skakać. Co zupełny laik i tchórz na ziemi powinien wiedzieć?
- Przede wszystkim powinien wiedzieć, że skoki spadochronowe są sportem bezpiecznym. Wiem, że nie brzmi to wiarygodnie, ale tak jest z całym lotnictwem – jest najbezpieczniejszym środkiem transportu, ale jeśli coś pójdzie nie tak, to skutki mogą być bardzo poważne, a nawet katastrofalne. Dlatego chyba wielu ludzi boi się latać. Jesteśmy „przywiązani” do ziemi i latanie budzi w nas niepokój, bo usuwa nam stabilny grunt z pod nóg. Z całą pewnością wymaga to „wyjścia ze strefy komfortu”, ale warto to zrobić, bo poza ta strefą czeka na nas mnóstwo niesamowitych wrażeń i emocji, których istnienia nawet nie podejrzewamy.
Dzięki skokom spadochronowym w tandemie, skoczyć może prawie każdy względnie zdrowy człowiek. To jeden z niewielu tzw. sportów ekstremalnych, który jest tak łatwo dostępny prawie dla każdego. Jedynymi przeciwwskazaniami są właściwie tylko choroby serca. Skaczemy z młodymi i starymi, także z niepełnosprawnymi. Większość osób, z którymi rozmawiamy jest zaskoczona, że oni także mogliby skoczyć, wciąż ludziom wydaje się, że to jest zupełnie niedostępny sport – a tak nie jest.
Bezpieczeństwo ponad wszystko. Czy to naprawdę bezpieczny sport i czy strach pomaga czy przeszkadza?
- Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi – tak. Niebezpiecznie robi się tylko wtedy, gdy pojawia się brawura lub rutyna – jak w każdym sporcie i w każdej aktywności. Jeśli jeździmy samochodem z dostosowaną do warunków prędkością, przestrzegając przepisów to i tak jesteśmy mniej bezpieczni niż podczas skoków spadochronowych. Jeśli jednak zaczynamy grzać 200 km/h wąskimi krętymi uliczkami to ryzyko katastrofy drastycznie rośnie. Tak samo jest ze spadochroniarstwem. Takie nazwijmy to „zwykłe” spadochroniarstwo jest bezpieczne, ale skoki tzw. BASE, czyli z mostów, anten, budynków i klifów już jest śmiertelnie niebezpieczne.
Zapytałeś też o strach. Przede wszystkim jest nam niezbędny. Strach nas chroni przed nadmiernym niebezpieczeństwem i głupotą. Hamuje nas przed zrobieniem czegoś niezbyt mądrego i niebezpiecznego. W skokach spadochronowych jest z nami zawsze, bo instynkt samozachowawczy nie bardzo lubi, kiedy podchodzimy do otwartych drzwi lecącego na wysokości 4000 m samolotu… Nauczyliśmy się go oswajać i nad nim panować, bo gdybyśmy mu pozwolili przejąć nad nami kontrolę to nigdy nie wykonalibyśmy ani jednego skoku 😉 Strach jest więc naszym przyjacielem, ale potrafi też przeszkadzać, zanim nauczymy się nad nim panować. Widzę to szczególnie u moich kursantów. To jeden z najtrudniejszych aspektów szkolenia, jeśli nie najtrudniejszy – sprawić, aby kursant od pierwszych skoków był w stanie panować nad strachem. Metoda tzw. AFF za pomocą której szkolimy, polega na tym, że podczas pierwszego skoku dwóch instruktorów skacze z kursantem, z 4000 m, trzymając go po obu bokach, aż do momentu otwarcia jego spadochronu. Przez ten czas nie mamy możliwości rozmawiać ze sobą, nie mamy jak wesprzeć, czy uspokoić naszego skoczka, musimy zaufać, że przyswoił wszystko, czego uczyliśmy go na ziemi i że nie spanikuje… Ci, którzy szybko zapanują nad strachem robią szybsze postępy. Jeśli ktoś musi stale walczyć ze swoim strachem, a co za tym idzie – jego ciało się napina, będzie uczył się wolniej. Pewien poziom „wyluzowania” jest absolutnie konieczny w tym sporcie, choć wiem, że brzmi to niedorzecznie, kiedy mówimy o „wyrzucani” ludzi z plecakiem na plecach z wysokości 4 km, którzy rozpędzają się w wolnym spadaniu do 200 km/h. Wiem, że wyluzować się wtedy jest nieco trudno 😉
A inne pasje? Wiem, że jest ich dużo, opowiedz o nich i powiedz jak Ty znajdujesz na to wszystko czas?
- W moim przypadku było tak, że jedna pasja pociągała za sobą drugą, druga trzecią i potem pojawiały się jeszcze kolejne pomysły na nowe aktywności i przygody. Zawsze bardzo lubiłam góry, ale dopiero kiedy skończyłam kurs spadochronowy, poczułam w sobie taką moc i siłę, które pozwoliły mi się odważyć i zacząć wspinać. Wspinanie otworzyło przede mną kolejne możliwości – tzw. alpinizm jaskiniowy! Tatry rozbudziły marzenia o Alpach, a Alpy zachwyciły mnie tak bardzo, że zamarzyłam, by zobaczyć Himalaje. Tak trafiłam do Nepalu, który pokochałam od pierwszego wejrzenia i finalnie poza organizowaniem trekkingów w Himalajach zajmuję się także pomocą tamtejszym szkołom i dzieciom.
Czas. Faktycznie to on jest największym problemem. Właściwie jego niedobór. Doba nijak nie chce się rozciągać, choć ja ciągle próbuję, czy aby na pewno mi się nie uda 😉 Rok jest dla mnie zdecydowanie za krótki i pogodzenie wszystkiego, co chciałabym robić to ogromne wyzwanie. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest bycie matką, bo nie ma się co czarować, praca w tygodniu i skoki w weekendy zabierają dużo czas, często mam więc wyrzuty sumienia, że brakuje mi go dla dzieci. Natomiast czas z dziećmi staramy się spędzać tak, żeby miał dobrą jakość. Zawsze też oczywiście jest coś zaniedbane – nie ukrywam, że przy takim trybie życia zawsze jest coś za coś. Jeśli w tygodniu prowadzę kurs, to sprzątanie, prasowanie i ogród muszą zaczekać na lepsze czasy. Wtedy w wolnych chwilach zamiast polerować meble – staram się robić coś fajnego z dziećmi, wspierać ich zainteresowania i rozwój. Zależy mi bardzo, aby odnalazły w życiu swoje pasje, bo pasja wspaniale napędza apetyt na życie, daje ogromną radość i stymuluje do ciągłego działania, rozwoju.
Na góry przeznaczamy czas poza sezonem spadochronowym, czyli głównie zimą. Mój partner jest ratownikiem TOPR-u, więc czasem zaszywamy się w schroniskach w Tatrach, on dyżuruje, a ja chodzę na nartach i dużo czytam. Nigdzie nie czyta się lepiej niż w górach, bo niewiele jest tam innych opcji na spędzanie czasu, kiedy jest zła pogoda lub zapada zmierzch. Mniej więcej raz na dwa lata lecimy na 3 tygodnie w Himalaje i to jest nasz najlepszy czas i paradoksalnie najlepszy odpoczynek.
Niezrealizowane marzenia, plany? Pewnie lista jest długa, więc spytam o te największe.
- Zastanawiam się, czy mam coś takiego, jak niezrealizowane plany lub marzenia? Mam chyba tylko takie, z których świadomie zrezygnowałam i takie, które jeszcze czekają na realizację. To „niezrealizowanie” kojarzy mi się z jakąś stratą, porażką, a niczego takiego nie czuję. To, z czego musiałam zrezygnować to nurkowanie. Po zrobieniu kursu P1 CMAS nie miałam już wystarczająco dużo czasu i determinacji, żeby dalej nurkować, spadochrony, góry i jaskinie wciągnęły mnie po prostu bardziej niż woda, którą także bardzo lubię. W ogóle ja uwielbiam wszystkie żywioły, ciągnie mnie do natury, podziwiam jej siłę.
Jest też we mnie silna potrzeba zarażania pasją i opowiadania o niej – z tej potrzeby powstał blog Dotykam chmur, jednak brakuje mi czasu na pisanie i prowadzenie go tak, jak bym chciała, a na tą chwilę nie bardzo wiem, z czego mogłabym zrezygnować, aby mieć na niego więcej czasu, liczę jednak, że wkrótce coś wymyślę.
To, co jeszcze czeka w kolejce, to dokończenie kursu taternictwa jaskiniowego oraz zostanie pilotem samolotowym. Po 15 latach skoków spadochronowych, kiedy zostałam już instruktorem i po przeszło tysiącu startów na pokładzie samolotu, zapragnęłam też nauczyć się nim lądować ;). Chcę zobaczyć jak to jest pilotować samodzielnie samolot, nie wiem, czy na pewno będę chciała się temu mocno poświęcić, ale bardzo chcę to sprawdzić i się przekonać. Jestem już po kursie teoretycznym, więc jest szansa, że już niedługo zacznę praktykę!
No i na koniec, jakie to uczucie lecieć swobodnie 4000 m. nad ziemią?
- Najlepsze.
Niepowtarzalne.
Nieporównywalne z niczym innym.
To poczucie, że świat należy do Ciebie, że jesteś w centrum świata, że Twoje problemy i wszystkie przyziemne sprawy zostały gdzieś tam daleko w dole, że jeśli jesteś w stanie wyskoczyć z lecącego samolotu 4000 m. nad ziemią to możesz wszystko! Nie ma już dla Ciebie rzeczy niemożliwych. Widok własnych nóg, którymi machasz 1000 m. nad ziemią, ze spadochronem nad głową jest absolutnie niesamowity. Świat z góry jest piękny i zielony, nad chmurami zawsze świeci słońce i nic nigdy nie będzie już takie samo.
Tak przynajmniej ja to czuję.
Podobno są też tacy, którym się nie spodobało, ale osobiście nie znam nikogo takiego 😉
Dziękuję za rozmowę i zapewniam, że to nie ostatni raz kiedy będę Cię męczył pytaniami. Chcę poznać szczegóły alpinizmu jaskiniowego. Tymczasem zapraszam Was do zajrzenia na stronę Kasi, na której opisuje Swoje przygody – dotykamchmur.pl. Jeśli chcecie spróbować Swoich sił, przełamać strach oraz przeżyć niesamowitą przygodę to skierujcie swoje kroki do Sekcji Spadochronowej Aeroklubu Warszawskiego – SkyDive Warszawa. Tam pod okiem doświadczonych instruktorów, jak właśnie Kasia, możecie chwilę poczuć się wolni i polecieć w przestworzach. Ja na wiosnę się wybieram i pod opieką Kasi pewnie przeżyje niesamowitą przygodę i Was do tego zachęcam.
A jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o działalności Kasi związanej z pomocą dla dzieci w Nepalu, zapraszam na blog Myśli Potarganej:
- Pomagam dzieciom w Nepalu – Kasia Witkowska
- Kasia Witkowska o swoich działaniach dla dzieci w Nepalu
Źródło. „Kosą po patelni”, 13.11.2020 r.